02 czerwca 2020

Rokitna na 102!

Rotmistrzowej sławie ...       Cieniem Zbigniewa Dunin-Wąsowicza

                            

     Na temat walk pod Rokitną, samej szarży i jej uczestników napisano wiele. Był to temat bardzo popularny w naszym kraju przed II Wojną Światową. W latach czterdziestych po przejęciu władzy przez komunistów temat ten stał się zakazany wręcz tabu. Nic dziwnego, że dzisiaj po stu latach jakie dzieli nas od tych wydarzeń jeśli zapytamy na ulicy o szwoleżerów rokitniańskich możliwe, że co dziesiąty człowiek będzie coś wiedział, może dlatego władze państwowe pomimo, że są zobowiązane czcić naszych narodowych bohaterów wydają się o nich zapominać. Mam nadzieję, że to"zapominanie" nie jest celowe, nie jest kontynuacją odcinania Narodu Polskiego od korzeni.

       Przypomnijmy zatem o wydarzeniach z roku 1915, a tu z pomocą przyjdzie jeden z wielu i chyba najlepszy z opisów samego boju...

..."Dochodzi upalne, czerwcowe południe. Kilkudziesięciu ułanów II Brygady Legionów Polskich od kilku godzin stoi wraz z końmi na polu ślicznie kwitnącej lucerny. Konie z poluzowanymi popręgami skubią fioletowy dywan z kwiatów. Sapanie i parskanie wierzchowców, szelest rwanego przez nich zielska mieszają się z odległą, ale wyraźną palbą karabinową i postękiwaniem eksplozji pocisków artyleryjskich. II Brygada wraz z 42 dywizją austryjacką toczy walki z Rosjanami, szturmuje umocnioną linię wzgórz Rokitna-Mohila.

Senne oczekiwanie ułanów przerywa pojawienie się dwóch jeźdźców. To bracia, komendant II dywizjonu kawalerii II Brygady rtm. Zbigniew Dunin-Wąsowicz i jego młodszy brat, a w Legionach - podwładny, wachmistrz Bolesław Dunin-Wąsowicz, komendant plutonu jazdy.

Zbigniew Dunin-Wąsowicz, szczupły, mocno ogorzały, z krótkim wąsikiem, jest oficerem bardzo popularnym i przez żołnierzy szanowanym - to typ dowódcy, za którym podwładni bez wahania idą w ogień. Przed wojną w austriackiej kawalerii dosłużył się stopnia porucznika kawalerii, ale na własne żądanie po 12 latach służby przeszedł do rezerwy i wstąpił do niepodległościowego Strzelca. W pierwszych dniach wojny objął dowództwo oddziału Sokołów Konnych pod ogólną komendą brygadiera Józefa Piłsudskiego. Potem sformował w Krakowie dwa szwadrony kawalerii Legionów i ze swoimi ułanami trafił do II Brygady. Na czele 2-go szwadronu bił się twardo pod Cycułowem, Mołotkowem, Tłumaczem. Za zasługi bojowe porucznik Zbigniew Dunin-Wąsowicz został awansowany na rotmistrza kawalerii.

Rtm. Dunin-Wąsowicz wraca z polowego lazaretu po dwudniowej chorobie. Czuje się kiepsko, jeszcze nie wyzdrowiał, ale humor ma świetny. - Nie szarżowaliście jeszcze, a bałem się, że się spóźnię! - woła na przywitanie.

Wszyscy jego podkomendni znają jego największe marzenie - wreszcie ruszyć z szablami nad głowami, siłą całych dwóch szwadronów, do wielkiej kawaleryjskiej szarży.

Nikogo to nie dziwi - w końcu rotmistrz jest wnukiem napoleońskiego szwoleżera Mikołaja Dunin-Wąsowicza spod Somosierry.

Nadjeżdża ordynans ze sztabu II Brygady. Rtm, Dunin-Wąsowicz wsiada na swą gniadą ,rasową klacz "Chochlę", wjeżdża na pobliski wzgórek i zatrzymuje się obok szefa sztabu II Brygady, austriackiego oficera kpt. Vagasza. Ułani widzą, jak Austriak tłumaczy coś ich dowódcy i ręką wskazuje w stronę rosyjskich okopów. To nieomylny znak, że daje rozkaz do ataku.

Stojący bliżej ułani słyszą podniesiony głos kpt. Vagasza: "Piechota gotowa, a więc kawaleria naprzód!". W języku oficerów frontowych brzmi to niedobrze, to jakby niegrzeczne zbycie zastrzeżeń polskiego oficera, jak oględnie sformułowane: "Nie dyskutować, wykonać!".

Rtm. Dunin-Wąsowicz wraca do swoich żołnierzy. Twarz ma pociemniałą ze złości.

- Na koń! - rzuca.

Ma prawo się wściekać. Właśnie dostał rozkaz do wymarzonej szarży kawaleryjskiej siłami obu szwadronów, ale jako doświadczony oficer wie, że ten rozkaz to zadanie niełatwe, może wręcz niewykonalne. Atakujące wzgórze Rokitna oddziały legionowe płk. Zielińskiego i austro-węgierska 42 dywizja piechoty wycofały się dziś pod silnym ogniem artylerii. Silne oddziały piechoty połamały sobie zęby na rosyjskich umocnieniach: czterech liniach okopów z zasiekami drutu kolczastego, w których - wsparte silną artylerią - czają się setki carskich sołdatów i liczne karabiny maszynowe. A kpt. Vagasz każe szarżować na tak umocnione pozycje nieco ponad setce kawalerzystów!

Rtm. Zbigniew Dunin-Wąsowicz świetnie zdaje sobie sprawę, że niedawno narzuceni przez Wiedeń - w miejsce polskich oficerów - austriaccy dowódcy II Brygady, pułkownik Küttner i jego szef sztabu kpt. Vagasz, lekką ręką szafują krwią polskiego żołnierza.

Ale rozkaz - to rozkaz.

Oba szwadrony na oczach licznego polskiego i austryjackiego wojska czwórkami ruszają kłusem w dół pochyłości. Cztery kilometry przed nimi rozciągają się malownicze wzniesienia, wśród których zarysowują się domy-to wieś Rokitna. Rzeczka Rokitnianka przed wsią to zarazem granica zaboru austro-węgierskiej Bukowiny i Besarabii-od stu lat w granicach Rosji.

 Przed bagnistą, 3 metrową rzeką Rokitnianką, po stromej pochyłości konie odruchowo zwalniają.

- Nie ma przeszkód dla polskiej kawalerii! - krzyczy rotmistrz Dunin-Wąsowicz, spina gniadą "Chochlę" i pierwszy jednym susem przesadza rzekę. Za nim skoczyli por. Topór na "Oceanie" i por. Włodek na "Erywanie". Przykład dowódcy i jego słowa zachęty, pociągnęły jeźdźców, którzy wskoczyli do wody bez wahania, by zebrać się niebawem na przeciwległym brzegu i sformować szyk rozwinięty:trzeci szwadron na prawo, drugi -na lewo.

   Przed oczyma ułanów, stojących teraz w dolinie, teren wzniósł się do góry, gdzie tkwiła niewidoczna na razie z dołu, piechota rosyjska.

Rtm. Wąsowicz rozejrzawszy się dookoła wysyła patrol na ubezpieczenie lewego skrzydła w stronę lasku, a dobywając szabli rzucił swój krótki, ostatni  rozkaz: "2-gi szwadron za mną!Trzeci stać - rezerwa!".

  Znak szablą i 2-gi szwadron ruszył kłusem naprzód, mijając koło pierwszego wiatraka linię własnej piechoty, zaskoczonej tym niespodziewanym zjawiskiem. Od pierwszych okopów rosyjskich dzieli ich już tylko dystans 800 kroków.

2-gi szwadron wspiął się na grzbiet pokryty trawą, płaski, wznoszący się łagodnie ku szczytowi wzgórza 255, za którym znajdowały się stanowiska artylerii rosyjskiej.

W dole na prawo pojawia się wieża rokitniańskiego kościoła.

Rtm. Wąsowicz z punktu odsadził się od szwadronu galopem na swojej rasowej klaczy, o 200-300 kroków i mknął jasno zarysowaną drogą na zielonym tle, wiodącą ku szczytowi. Za nim, w tyralierze posuwał się kłusem, w ogniu karabinowym nieprzyjaciela 2-gi szwadron. Na widok pierwszych okopów  rotmistrz podrywa szwadron w cwał. Jazda z podniesionymi szablami ruszyła do ataku, głusząc grzmiącym okrzykiem: huraaaa!!! huk wystrzałów. Na początku wyłaniały się przed atakującymi mniejsze rowy, częściowo nawet nie obsadzone. Setki Rosjan strzela do szarżujących. Pocisk trafia w czoło najmłodszego z ułanów Bolesława Kubiaka. Trup pada w trawy, kara klacz Mucha galopuje dalej. Koń młodszego z braci Dunin-Wąsowiczów wpada do rowu, zrywa się jednak i z poturbowanym jeźdźcem pędzi dalej. Kapral Tadeusz Brincken dostaje postrzał w rękę i w bok, jego Faust pada. Ułan Jan Stachura, ranny w pierś, strasznie w trawach krwawi, ale jakimś cudem - żyje. Coraz więcej koni bez jeźdźców błąka się na pobojowisku. Szarżujący przesadzają pierwszą linię rosyjskich okopów bronionych przez załogę składającą się z kilkudziesięciu strzelców, piechurzy rosyjscy widząc niepowstrzymany pęd szarży, rzucają w ostatniej chwili broń podnosząc ręce do góry. Zaczyna się morderczy, celny ogień karabinów maszynowych bijących spod szczytu wzgórza. Z łoskotem karabinów maszynowych miesza się huk pękających szrapneli -to biła "swoja" artyleria austryjacka...Pod Polańskim, Sokołowsim giną konie, ranny zostaje porucznik Fąfara. Trafiony w czoło wachmistrz Adamski pada ze swojej "Gergany", usunął się ranny Garbaczewski i plutonowy Świdziński, którego "Murzyn" również pada, ginie siwka kaprala Liszki -lecz reszta pędzi i już wpada w okopy i zasieki. Moskali całe mrowie!

   Potem forsują drugą linię i dopadają do trzeciej, głównej. Ktoś ciął Moskala i łeb mu rozpłatał na dwoje...Inni ręce podnoszą do góry, a okopy rozbłysnęły białymi flagami... Jakiś oficer rosyjski krzyknął na okopie w głos: Bohatery!!! Lecz ten okop jest solidny jak bunkier, cały kryty belkami i darnią. Ułani nie są w stanie sięgnąć szablami skrytych w nim sołdatów. Przeskoczyć tej konstrukcji - niepodobna. Rotmistrz Dunin-Wąsowicz dostrzega wąski przesmyk w linii okopu i pędzi tam z ułanami. Osadza Chochlę i celując z rewolweru w setkę Rosjan bezpiecznie skrytych w umocnionym okopie, krzyczy:

- Zdawajsia! Poddać się!

  "Zdawajtieś"- i wnet setki rąk unosi się do góry i znane "pomyłuj" ze wszystkich stron. Okop zdobyto!

Padł tam młody Łuszczewski.

Zszokowani Rosjanie rzucają broń.

Pod wrażeniem zbliżającej się szarży, a może z braku szybko wystrzelanej amunicji milknie nieco ogień z frontu, duże natomiast straty zadaje piechota rosyjska strzelająca z flanki ogniem ryglowym z prawej strony i z tyłu. Nagle, na kilka kroków przed okopem reduty ginie "Chochla"-klacz rotmistrza, on sam ranny, podnosi się, zrywa się z ziemi, macha ręką na chcących pomóc mu ułanów, by atakowali dalej, i celuje w okop. Kilku ułanów zajeżdża okop od tyłu. Poddający się Rosjanie, widząc, jak mało jest Polaków, znów chwytają za karabiny i strzelają z dystansu ledwie paru kroków. Rotmistrz, podbiega do okopu i strzela do Rosjan wzdłuż rowu. W tym momencie otrzymuje śmiertelny postrzał w bok. Staje, a odwracając się ku nadlatującemu szwadronowi, osuwa na ziemię i daremnie już usiłując się podnieść ginie.

Wnet pada Włodek, trafiony w usta, ginie też jego koń, ranny zostaje Jagrym.

Nasi atakują okopy z tyłu i biorą jeńca.

Plutony zmieszane razem , głównie 2-gi i 3-ci walą na środek. Docierają do ostatniej, czwartej linii okopów wroga. Do reduty wpada niezabarykadowaną drogą dziewięciu -tych na lepszych, przeważnie węgierskich koniach. Skrzydła spływają wzdłuż okopu- w prawo i w lewo. W reducie wywiązuje się starcie.

Ostatniemu przy życiu oficerowi, dowódcy 2-go szwadronu, porucznikowi Jerzemu Topór-Kisielnickiemu, udało się przeskoczyć rów reduty i z garstką swoich popędził dalej na pozycje artylerii. Gdy jednak z ostatniego okopu zaczęto do nich strzelać z tyłu, zawrócił konia i rzucił się raz jeszcze na okop. Ścina szablą wysuwające się ku niemu żądła bagnetów. Wtedy padł mu koń. Po złamaniu szabli, walczy dalej rewolwerem, krzyczy: "Zdaj sia". Na ten krzyk ściągają ku niemu ułani znajdujący się w środku reduty, wyrąbując sobie drogę szablami. Rosjanie jak zahipnotyzowani tym widokiem zaczynają rzucać karabiny, dopiero brodaty praporszczyk przywraca dyscyplinę wśród swej roty. Ginie waleczny porucznik Topór ugodzony dziesięcioma kulami i zakłuty bagnetami. Obok ginie Rakowski. Ułanom, których nie zmiótł jeszcze ogień karabinów maszynowych, strzelających obecnie wewnątrz reduty nie pozostało nic innego jak tylko przeć dalej ku jej wylotowi, naprzeciw boczne wzgórza w stronę Ryngacza. Gdy pojawili się szczycie dostali w twarz ogień kartaczowy ze stojącej za wzgórzem w odległości około 1-1,5 km baterii  artylerii rosyjskiej, a paru ułanów, którzy uniknęli kartaczy, wznieciło popłoch wśród jej obsługi. Na widok jeźdźców wynurzających się ze zboża , kanonierzy rosyjscy zaczęli zaprzodkowywać działa...

Do ułanów strzela nie tylko artyleria rosyjska, walą też, "swoje"- wstrzelane austriackie armaty. Z góry, w środek rosyjskiego okopu pada szrapnel zabijając na miejscu:kaprala Karasińskiego, Tworkowskiego, Starczewskiego, Zwatszke i Majdę. W tym momencie kończy się atak, a zaczyna odwrót...Waliły się konie i ludzie, a nad nimi śmiały się szrapnele, urągając bohaterom bez siły, ścieląc rannych i trupy pokosem po łanie...

Pada wachmistrz Nowakowski, Szysz i Potok, ranny kapral Bokalski udając zabitego, przeleżał do nocy, wyszedł z okopu, ubił kolbą placówkę wroga i powrócił do swoich z dokładnym meldunkiem.

 Ranni zostali jeszcze: Jakubowicz, Serhiejewicz, Krawczyński, Kułakowski, Ściborowski, Prokop Sztembarth, Łabędzki, Metsche, Chwalibóg, Senowski, Firlitt,Eiserman, Wojciechowski, Sala, Mazur, Kamiński i brat rotmistrza- Bolesław.

 Reszta pod ogniem armat i karabinów maszynowych przejechała z powrotem drogę do wsi, ku okopom piechoty Legionów i 3 szwadronowi.

          Atak skończony!

...A armaty grzmią bez końca swoją pieśń potężną niby marsz żałobny, w takt którego przybiegają pierwsi jeźdźcy, pierwsze rozbitki szwadronu, po chwili wracają piesi, a potem, aż do wieczora suną ranni, jeden za drugim, powoli, milczący, jednych niosą na noszach, inni zaś zostali na górze zabici, może ranni tylko...

A co działo się w czasie całej akcji z 3 szwadronem? 

Lakoniczny i szybko rzucony rozkaz rtm. Wąsowicza:"3-ci szwadron stać-rezerwa!, zaskoczył dowodzącego nim w tej chwili porucznika Rabińskiego. Czy zatrzymać się by wziąć odstęp od 2-go szwadronu i ruszyć za nim w drugim rzucie, w odległości kilkuset metrów? Czy też czekać w miejscu na dalsze dyspozycje? Sylwetki jeźdźców 2-go szwadronu ginęły już na wzniesieniu, a ogień nieprzyjacielski zaczynał się wzmagać. Słychać bliski świst kul, ułani 3-go szwadronu są wyraźnie niezadowoleni, że nie idą za 2-gim szwadronem. Mijają drogie chwile i zanim porucznik Rabiński podjął decyzję, ujrzał pędzącego ze wsi galopem oficera (ppor. Chmielowskiego-dowódcę konnych zwiadowców 3 pułku piechoty legionów) z dala krzyczącego:"Stać-zatrzymać szarżę!". Chodziło prawdopodobnie o wstrzymanie wyruszenia całego dywizjonu, gdyż piechota nie była jeszcze gotowa do akcji. Opóźnione rozkazy ze sztabu brygady przyczyniły się do tego, że nie zdołano wydać na odcinku w 3 pułku piechoty rozkazów do szturmu i zatrzymano 3-ci szwadron. Rozkaz współdziałania z szarżą otrzymała jedynie stojąca przy pierwszym wiatraku III kompania z 2 pułku piechoty, która mogła wesprzeć atakujących właściwie tylko ogniem swych cekaemów.(Sprawy opóźnień i zatrzymania 3-go szwadronu nigdy do końca nie wyjaśniono.)

 Po rozkazie "Stać-zatrzymać szarżę!" w 3-cim szwadronie nastąpiła konsternacja i znowu parę minut zwłoki. Na zboczu koło wiatraka pojawiają się powracające niedobitki 2-go szwadronu, lżej ranni lub ci którym konie padły w ataku oraz biegające konie bez jeźdźców...

 W ciągu 13 minut trwającego ataku, na przestrzeni 2,5 km. 2-gi szwadron stracił 40 z 63 ludzi.

Od pierwszego rozkazu rtm. Zbigniewa Dunin-Wąsowicza minął niecały kwadrans. 15 ułanów zginęło, 3 kona, rannych jest 27,  pośród rannych -7 trafia do niewoli, 2 zaginęło.

Rzecz dziwna, że po tak ożywionej walce w godzinach rannych, po południu zapanowały na froncie zastój i cisza.

 Zaczepny zwrot Rosjan skierowany na 42 dywizję piechoty austryjackiej zamarł. Sytuacja XI Korpusu została uratowana.

W nocy Rosjanie, zszokowani odwagą i szaleńczym impetem Polaków na swoje pozycje bronione przez setki obwarowanych żołnierzy, 4 gniazda ckm i baterię 6 armat, bez nacisku porzucają okopy pod Rokitną i wycofują się na wschód ku Ryngarzowi..."

     Jest upalna niedziela 13 czerwca, dochodzi godzina 13.15, w 13 minut było po wszystkim...Trzy "pechowe" trzynastki czy przepustka do sławy? Kim byli rokitniańczycy? Kim był ich dowódca? Czy był to tylko szaleńczy zryw jak widzą to niektórzy? Czy może pokaz miłości do Ojczyzny, wołanie do rozproszonych rodaków: Obudźcie się! Powstaje Polska! A może tylko lekcja dla świata w myśl napisu wyrytego im na grobie w Rarańczy (obecnie ukr. Ridkivtsi ): "Kimkolwiek jesteś-naucz się ode mnie jak słodko i szlachetnie umierać dla Ojczyzny"...?

  Postarajmy się odpowiedzieć na te pytania, choć nie są one łatwe, a dystans tych stu przeszło lat je jeszcze utrudnia. Czy w obecnych warunkach życia, które w sposób drastyczny zmieniły się na lepsze potrafimy je jeszcze zrozumieć? Myślę, że tak, ponieważ czyny bohaterskie są uniwersalne i ponadczasowe. Udowodnił to choćby nasz kierowca ciężarówki w Berlinie.

Rokitniańczycy to młodzi żołnierze, ochotnicy, wykształceni(na 110 którzy wyruszyli z Krakowa do Węgier 96 miało zdaną maturę lub ukończone studia uniwersyteckie) przedstawiciele inteligencji, szlachty i arystokracji(choć w oddziale byli też i chłopi, robotnicy rolni i fabryczni, rzeźnik, chłopiec stajenny) ale i tak jest to kwiat polskiego narodu-elita.To Duninowie:Brzeziński(dowódca 3 szwadronu, nie brał udziału w szarży- był wtedy w szpitalu),Łabędzki, bracia Wąsowiczowie i powinowaci Duninów np. Janusz Jagrym-Maleszewski herbu Gryf-Jaxa późniejszy pułkownik kawalerii WP, długoletni komendant główny Policji Państwowej, senator, od 1909 roku mąż Jadwigii Marii z Dunin-Borkowskich, w czasie szarży wachmistrz-dowódca II plutonu w 2 szwadronie. W dyonie II Brygady służył Józef Dunin-Borkowski-dr filozofii, ziemianin, w czasie walk w Karpatach był wachmistrzem-dowódcą II plutonu w 2 szwadronie, na początku 1915 roku oddelegowany w okolice Radomska gdzie organizował 5 szwadron kawalerii L.P. (wraca do 2 szwadronu ale już po bitwie pod Rokitną), później dowódca 9 pułku ułanów walczących na Wołyniu. Rokitniańczycy to przede wszystkim z krwi i kości żołnierze patrioci-Polacy.

  Ich dowódca-Zbigniew( wł.Dymitr, Zbigniew dwojga imion) Dunin-Wąsowicz, 32 letni zawodowy oficer kawalerii, doświadczony żołnierz i syn (ojciec Bolesław major 13 pułku ułanów austryjackich. Szkolił kawalerzystów w wyższej szkole jazdy w Wiedniu, Custozza), wnuk(dziadek Mikołaj - kapitan wojsk napoleońskich, adiutant generała Krasińskiego, kawaler Virtuti militari, Legii honorowej, Somosierra), prawnuk(pradziadek Hermenegild, konfederat barski, porucznik), 2x prawnuk (2x pradziadek Aleksander, konfederat barski, generał-major) itd...zawodowych oficerów, który na jesień 1913 roku, po 12 latach służby spensjonował się w randze porucznika w sławnym 13 pułku ułanów austryjackich, zgłasza się w Komendzie Związku Strzeleckiego w Brzeżanach i obejmuje dowództwo... jednego plutonu "Strzelca", by na wiosnę  zostać kierownikiem rzeszowskiego oddziału "Biura Emigracyjnego", które w Krakowie prowadził inny 37 letni "emeryt" wojskowy podporucznik piechoty Bolesław Roja(późniejszy generał dywizji)... Akurat wtedy, gdy po kryzysie bałkańskim wojna była nieunikniona i gdzie powstały w 1910 roku lwowsko-krakowski Związek Strzelecki "Strzelec"poszerzył swoje szeregi z 300 do 6500 członków. Dziwnym trafem w latach 1912,13,14 takich oficerów było więcej-np. późniejszy generał -Józef Haller dopiero co awansowany do rangi majora w wieku lat 39 przechodzi sobie spokojnie na emeryturę i... militaryzuje "Sokoła", przekształca ruch skautowy w harcerstwo, w czasie wojny organizuje Legion Wschodni, dowodzi: 3Pułkiem Legionów na froncie w Karpatach Wschodnich i Bukowinie północnej, II Brygadą Legionów Polskich, II Korpusem Polskim na Ukrainie, Błękitną Armią we Francji na froncie w Szampanii, Wogezach i w Polsce, by od 4 października 1918 roku zostać Naczelnym Dowódcą wszystkich Wojsk Polskich...Jeszcze jednym "dziwnym" zbiegiem okoliczności nasz Bohater -porucznik Zbigniew Dunin-Wąsowicz po zwolnieniu z wojska austryjackiego pracuje w "Sokole" i bardzo często odwiedza rodzinne Brzeżany(obecnie ukr. Berezhany), gdzie po śmierci ojca Bolesława(1906 rok) i wyjeździe matki Wilhelminy do rodzinnego Dürnkrut ( miejscowość na trasie kolejowej z Wiednia do Krakowa -gdzie niedługo umiera) mieszka siostra Jadwiga po mężu Sieboldowa i młodszy o 12 lat brat Bolesław-uczeń przedmaturalnej klasy Gimnazjum w Tarnopolu. Po śmierci rodziców i zbyciu ich realności przy ul. Lwowskiej doktorowi weterynarii Kurkowi domem rodzinnym braci Zbigniewa i Bolesława stał się stu letni dworek inżyniera Jana i Jadwigi Sieboldów w sąsiedztwie OO. Bernardynów w Brzeżanach. Tam matczyną opiekę nad"chłopcami" (jak mówiła sama Jadwiga) roztaczała im ich starsza siostra. Tam też, podczas sowieckiej okupacji w II Wojnie Światowej wraz z Jadwigą Sieboldową ukrywał się przed deportacją nasz nestor i wujek rodowy Paweł Kosina. Dlatego z "pierwszej ręki" wiemy, że w domu tym w czasie pobytów Zbigniewa w Brzeżanach koncentrowało się życie organizacyjne grup "Sokoła" i "Strzelca", toczyły się wspólne narady z głównym organizatorem brzeżańskiego "Strzelca"- Teofilem Mareschem ( adwokat, późniejszy legionista, generał brygady, naczelny prokurator wojskowy, we wrześniu 1939 roku naczelny szef służby sprawiedliwości w Naczelnym Dowództwie WP ) oraz Edwardem Rydzem ps. "Śmigły"( którego dom rodzinny matki-Babiaków był w niedalekim sąsiedztwie). W spotkaniach tych aktywny udział brał również najmłodszy z nich, brat Zbigniewa-Bolesław. Po zapoznaniu się z tymi faktami, wszystkie wcześniejsze zbiegi okoliczności przestają być już "dziwne". Do dnia 9 sierpnia 1914 roku Zbigniew formuje oddziały strzeleckie w Brzeżanach, by razem z Edwardem Rydzem przez Lwów wyruszyć do Krakowa. Jako jeden z pierwszych wkroczył na czele małego oddziału kawalerii do Królestwa i zaczął organizować pierwszy szwadron jazdy polskiej. Nie jest też już niczym dziwnym dlaczego dnia 11 sierpnia 1914 roku "młody emeryt", porucznik kawalerii Zbigniew Dunin-Wąsowicz z rozkazu Komendanta Józefa Piłsudskiego obejmuje dowództwo tworzącej się jazdy. Jej zaczątek stanowiły dwa plutony sokołów konnych ze Lwowa pod komendą rtm. Marcelego Jastrzębiec-Śniadowskiego ( wnuk austryjackiego Feldmarchalleutnanta R. Aderle von Sylor, Dyrektor Banku Rolnego we Lwowie, twórca lwowskiego "Sokoła" konnego, później pułkownik artylerii WP ) i por.Rylskiego, którzy przekroczyli kordon graniczny w pierwszych dniach sierpnia. Po wstępnych pracach przygotowawczych w kieleckiem, chrzcie bojowo-ogniowym w 3 dniowej bitwie pod Brzegami, oddział tworzony przez Wąsowicza w ciągu 3 tygodni podnosi swą siłę liczebną do 140 ludzi. Po ponownym zajęciu Kielc, w czym brał czynny udział wraz z bratem, ale osobno -Bolesław wyruszył z Brzeżan z oddziałem strzelców pierwszego powołania pod dowództwem Teofila Marescha jako piechociniec już 4 sierpnia. Pod Brzegami Bolesław zostaje lekko ranny,dalej otrzymuje Komendę Placu w Miechowie. W Kielcach spotkał się przypadkiem z bratem Zbigniewem, którego nazwisko po pierwszych potyczkach jego ułanów było już powszechnie znane i cenione. Zjednoczenie, organizacja wewnętrzna i konsolidacja oddziałów Józefa Piłsudskiego nastąpiła dnia 17 sierpnia 1914 roku po złączeniu się dnia poprzedniego w Miechowie wszystkich jego części. Tu zostało stworzonych pięć batalionów, dwa oddziały kawalerii ("Beliny" -15 ludzi  i Wąsowicza 55 ludzi(w tym 2 rekrutów), 50 koni wierzchowych i 2 konie pociągowe. Na rozkaz Komendanta 26 sierpnia 1914 Zbigniew Dunin-Wąsowicz wyznaczony do tworzenia nowych oddziałów kawalerii jako instruktor udaje się do Krakowa przekazując wpierw dowództwo szwadronu swojemu młodszemu koledze za Związku Strzeleckiego-26 letniemu porucznikowi strzeleckiemu Władysławowi Prażmowskiemu ps."Belina", który dowodził dotąd samodzielnym oddziałem liczącym na ten dzień dwudziestu pięciu jeźdźców. Z połączenia obu tych oddziałów powstaje przyszły 1-szy szwadron i po scaleniu w Krakowie 12 listopada 1914 roku organizuje się dopiero w 1-szy dywizjon kawalerii Legionów Polskich. Władysław Zygmunt Belina-Prażmowski, bardzo dzielny oficer, późniejszy pułkownik kawalerii Wojska Polskiego, Prezydent Miasta Krakowa,Wojewoda lwowski, ze względu na rajd zwiadowczo-rozpoznawczy do zaboru rosyjskiego nieumundurowanej tzw. "siódemki Beliny" (w późniejszych latach dwóch zginęło podczas działań wojennych, a w wolnej Polsce dwóch doczekało stopnia pułkownika, a trzech generała, z Ludwikiem Skrzyńskim ps."Kmicic" -późniejszym generałem brygady WP),  którymi dowodził w dniach 2-3 sierpnia 1914 roku oraz ponowny rajd przez kordon graniczny i bezkrwawą potyczkę z rosyjskimi policjantami 6 sierpnia już umundurowanego i uzbrojonego konnego patrolu w tym samym składzie uznany jest błędnie przez historyków wojskowości za twórcę 1-go szwadronu kawalerii LP, a tym samym błędnie uznany twórcą całej kawalerii odrodzonego WP. Po przekazaniu szwadronu Belinie, Zbigniew otrzymuje rozkaz udania się do Krakowa celem utworzenia następnych oddziałów jazdy. Namawia brata Bolesława aby wstąpił do organizowanego w Krakowie 2-go szwadronu. Po przełamaniu trudności jakie przedstawiało tworzenie szwadronu wprost z niczego, formowanie sfinansowały ofiarne jednostki - sumptem prywatnym! Z Królestwa napływali nowi ochotnicy i znaczny transport koni darowanych przez ziemian, bądź nabytych za gotówkę w Miechowie i okolicy.W sumie zgłosiło się ponad 200 ochotników i pozyskano 150 koni. W pierwszych dniach września Zbigniew udaje się do podkrakowskich Przegorzałna miejsce formowania 2-go i 3-go szwadronu by objąć nad nimi dowództwo. Już 1 października obydwa szwadrony wyruszają na Węgry. 26 października 2-gi szwadron przechodzi pierwszy chrzest bojowy pod Cucyłowem, stawiając przez dwie godziny zaciekły opór ośmiu sotniom kozackim i baterii armat, będąc w okrążeniu z kończącą się amunicją przebijają się praktycznie bez strat własnych(trzech lekko rannych i kilka padłych koni), za co porucznik Zbigniew Dunin-Wąsowicz awansuje na rotmistrza. Po uzyskanym awansie wracając do swoich ułanów krótko do nich przemówił:"Wam swój awans zawdzięczam, koledzy.Wasza to dzielność mi go zdobyła"...Był niewysoki, co dla ułana jest błogosławieństwem, drobny, zwinny, spokojny, odważny ale skłonny do hazardu i surowy dla ułanów, nierzadko stosując wobec nich normalne w tamtych czasach w wojsku kary cielesne, ale ułani i tak go kochali, obaj z wysokim Bolesławem byli rudzi -po matce. Po kądzieli odziedziczyli także tradycje wojskowe-dziadek matczyny Maurycy Müller był majorem c.kr. wojsk austryjackich, a przodkowie babki matczynej Leonilli z baronów Gutstaedtów od pokoleń służyli w cesarskim wojsku.

 Aby zrozumieć położenie i nastroje przed bitwą rokitniańską musimy sobie przypomnieć dlaczego do niej doszło.

       Od kilku lat wszystkie mocarstwa europejskie zbroiły się na potęgę-chodziło o podział Afryki. Po konflikcie bałkańskim wojna w Europie była nieunikniona i aby wybuchła czekano tylko na pretekst. Zamach na arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie, trzeci tego dnia i skuteczny spowodował, że wojna stała się faktem. Dwa pierwsze,  bombowe ataki nie wyrządziły większych szkód, zdenerwowały jedynie przyszłe ofiary, dopiero gdy książęcy kierowca "samowolnie" zmienił trasę przejazdu -w ostatniej chwili i bez uprzedzenia skręcając, by po przejechaniu krótkiego dystansu zatrzymać automobil wprost pod nogami zamachowca Gawriło Principa -zastrzelono pasażerów...

     Konflikt pomiędzy naszymi zaborcami był od pokoleń marzeniem wszystkich tych, którzy chcieli niepodległej Polski. Wiadomym było, że ten kto pozyska serca Polaków obiecując im wolność i suwerenność w znacznym stopniu zwiększy swoje szanse na zwycięstwo. Gra wywiadów toczyła się o to już od dawna-od rewolucji 1905 roku w Rosji, a może i dłużej. Nie tylko same działania służb wywiadowczych ale i polityka państw zaborczych skierowana na przeciągane na swoją stronę, przekupstwo, większa autonomia miały spowodować  opowiedzenie się Polaków po jednej bądź po drugiej stronie. Tak się jednak nie stało, polityka zaborców doprowadziła jedynie do podziału narodu polskiego (ale skąd my to znamy: jedni do Sasa, drudzy do Lasa, podobnie jest i dzisiaj...). My pomimo, że doskonale wiemy jakie są nasze przywary z uporem  powtarzamy te same błędy. Niestety znają je też nasi wrogowie i do perfekcji nauczyli się je wykorzystywać do własnych celów i potrzeb. W czasach pokoju może nie jest to zbytnio odczuwalne ale w czasie wojny o tyle groźne, że stawia nas Polaków po przeciwnych stronach barykady byśmy walczyli przeciwko sobie. Pomimo, że tyle razy w historii uderzyło nas to wielkimi nieszczęściami, daniną przelanej krwi, a nawet utratą niepodległości nie potrafimy lub nie chcemy się zmienić. Dla pocieszenia dodam, że nie są to cechy tylko nasze ale i większości Słowian, co z powodzeniem wykorzystywało już Imperium Rzymskie. Mam jednak cichą nadzieję, że w czasach obecnych nie pozwolimy się wymanewrować i nie damy się złapać na "stare chwyty" naszych nieprzyjaciół. Gdy rozpoczęła się rzeź nazwana później I Wojną Światową Polacy byli podzieleni, jedni popierali Państwa Centralne, drudzy stali po stronie Ententy. Aby przedstawić rozmiar tragedii przytoczę parę liczb. W czasie I Wojny Światowej do armii zaborczych wcielono 3,4 mln żołnierzy polskiego pochodzenia (armie: austro-węgierska 1,4 mln, rosyjska 1,2 mln, niemiecka 800 tysięcy). W czasie I Wojny Światowej (nie licząc ofiar cywilnych) zginęło, zaginęło lub umarło w szpitalach z ran i chorób 530 tysięcy Polaków (armie: austro-węgierska 220 tys., rosyjska 200 tys., niemiecka 110 tys.). Co innego jest być wcielonym przymusowo w tzw. kamasze, a co innego iść na ochotnika z własnej woli. Każda armia chce mieć jak najwięcej ochotników, ponieważ są to najlepsi żołnierze i dokonują często tego co wydaje się być niewykonalnym. W przedwojennym wyścigu o polskie serca Austro-Węgry wyprzedziły Rosję dwukrotnie. Po pierwsze na parę lat przed wojną dały ciche przyzwolenie na formowanie się polskich ochotniczych oddziałów paramilitarnych, a nawet im w tym pomagały. Po drugie z chwilą wybuchu wojny pozwoliły otwarcie na tworzenie oddziałów czysto polskich ze wszystkimi konsekwencjami(tzn. z językiem polskim, polskimi znakami na sztandarach, polskim umundurowaniu i z polskimi dowódcami). Rosjanie się spóźnili, choć z chwilą rozpoczęcia wojny mieli w swoich szeregach 600 tys. polskich żołnierzy to dopiero pod koniec października 1914 roku zaczęli tworzyć oddziały polskie ale często z rosyjskimi oficerami, ich mundury właściwie nie różniły się od rosyjskich(poza małymi dodatkami), językiem urzędowym był język rosyjski i tylko rozkazy pozwolono wydawać po polsku. Ochotnicze Legiony Polskie zaczęły powstawać na początku sierpnia 1914 roku jako sojusznicza siła wojsk austro-węgierskich. Pierwsza Kompania Legionów stała się bazą na której zbudowano Wojsko Polskie w odrodzonej ojczyźnie.

 Po pierwszych sukcesach na początku wojny, kontratak rosyjski sprawił, że wojska państw centralnych w tym austriackie z naszymi legionami były w odwrocie. W nocy z 3 na 4 września 1914 roku wojska rosyjskie wkroczyły do Lwowa, zajęły również Brzeżany. Armie rosyjskie podchodzą pod Kraków. Twierdza w Przemyślu po 173 dniach obrony i dwukrotnym oblężeniu poddaje się 23 marca 1915 roku. Klęska Rosjan na Mazurach oraz zaciekłe boje w Galicji i w Karpatach powstrzymują jednak ich ofensywę. 2 maja 1915 roku do kontrataku przechodzą Państwa Centralne i po zwycięskiej bitwie pod Gorlicami prą dalej na wschód. 3 czerwca 1915 roku odbijają twierdzę Przemyśl. W południowym odcinku frontu ofensywa z nad Prutu na Chocim, 6 dnia załamała się nad rzeką Rokitnianką, który stanowił przedwojenną granicę Bukowiny z Besarabią. 2-gi i 3-ci pułki piechoty II brygady legionów, nacierające w 2 kolumnach z pod Rarańczy na Ryngacz w ramach XI-go korpusu austryjackiego, 13 czerwca po 24 godzinnym szturmie około godziny 10-tej rano, rażone ogniem działowym i karabinowym z umocnionej linii wzgórz Rokitna-Mohila zaległy w dolinie rzeki Rokitnianki na drugim jej brzegu -po stronie rosyjskiej. W tym czasie, sąsiadująca z II brygadą od północy 42 dywizja piechoty austryjackiej pod naporem rosyjskiej kontrofensywy wychodzącej od Sankowiec wycofuje się na Toporowce, a porażka sąsiadującej od południa austryjackiej grupy Papp'a pod Rewkowcami odsłoniła jej prawe skrzydło. Dowódca XI-go Korpusu gen.Korda, widząc jedyny ratunek w II brygadzie legionów, domagał się od niej pomocy dla zagrożonej 42 dywizji i sam zjawił się na odcinku legionowym koło południa. Sytuacja wymagała jak najszybszego opanowania wzgórza Rokitna flankując nieprzyjaciela atakującego na austryjaków. W tej sytuacji, w sztabie pułkownika Kütnera dowodzącego II brygadą legionów, powstała koncepcja wprowadzenia na pole walki nowego czynnika-kawalerii, której akcja mogłaby zmienić szybko zastój w natarciu i przyczynić się do poderwania własnej piechoty lewego skrzydła. Miała to być szarża, forma walki nie stosowana w ubiegłych bojach karpackich, a w danej sytuacji niezwykle ryzykowna. Pułkownik Kütner był przesądny, uważając 13-go za dzień dla siebie pechowy, nie chciał osobiście wydać rozkazu szarży, pozostawiając to w gestii swojego szefa sztabu-kpt. Vagasza. Dywizjon ułanów II brygady biwakujący pod zrujnowanym folwarkiem Bucz zaalarmowano już rano i od godziny 11-tej stał w pogotowiu bojowym nieopodal sztabu brygady. Powracający z lazaretu rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz, na wiadomość o mającej nastąpić szarży około 12.30 udał się do sztabu brygady wezwany przez kpt.  Vagasza, który daje mu rozkaz zdobycia okopów pod Rokitną szarżą konną. Piechota ma iść w ślad za ułanami, artyleria ma wesprzeć natarcie. Według relacji samych uczestników szarży dowódca, po krótkiej rozmowie z szefem sztabu Vagaszem, powrócił podniecony. Rozkazał żywo: "Na koń!" i z miejsca poprowadził szwadrony kolumną czwórkami ostrym kłusem, wzniesieniem prowadzącym w dolinę rzeczki Rokitnianki. Do granicy dochodzą dopiero po około 10 minutach pokonując dystans od 2 do 3 km. W drodze do rzeki rotmistrz wysyła patrol na ubezpieczenie lewego skrzydła. Po sforsowaniu przeszkody wodnej dzieli dywizjon wysyłając drugi patrol w stronę lasku i zostawia w rezerwie 3-ci szwadron, a sam na czele 2-go szwadronu w sile 63 szabel kieruje się w stronę wiatraka, gdzie zaległa atakująca wcześniej piechota legionowa. Po minięciu swojej zaskoczonej piechoty 2-gi szwadron wspina się na wzgórze i będąc w odległości mniejszej niż 800 kroków od pierwszych pozycji rosyjskich rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz galopem rozpoczyna właściwą szarżę...

  Czy miała ona szanse powodzenia? Myślę, że tak. Jeśli szans by nie było, to rotmistrz ataku w taki sposób by się nie podejmował lub szybko zmienił by jego formę. Rotmistrz Dunin-Wąsowicz nie był typem kawalerzysty, który bez zastanowienia gotów jest zawsze wystrzelić, jak korek z butelki szampana. Na podstawie historii bojowej 2-go szwadronu łatwo dowieść, że stanowił inny typ psychologiczny, raczej refleksyjny. Pod Cucułowem w październiku 1914 roku wstrzymuje już puszczoną w ruch szarżę, by przerzucić ułanów do walki pieszej. Spostrzegł bowiem, że działający samodzielnie na tyłach wroga szwadron prowadzi na całą brygadę kozacką rozwiniętą na błoniu. Prawdziwy zawodowiec jak On jednak nie przypuszczał, że informacja o gotowej do natarcia i czekającej tylko na jazdę piechocie, którą otrzymał od kpt. Vagasza jest fałszywa, a rozkazy dla piechoty dopiero wyszły ze sztabu brygady, że ktoś "zadbał" o to aby szybko nie dotarły na czas. Porucznik Wesołowski-oficer ordynansowy II brygady legionów, wysłany ze sztabu brygady z rozkazem ataku do dowódcy kolumny, płk. Zygmunta Zielińskiego zamiast skoczyć konno-poszedł pieszo...Za to rozkaz wstrzymania szarży do 3-go szwadronu (który rotmistrz pozostawił sobie w rezerwie) dotarł galopem akurat wtedy gdy 2-gi szwadron najbardziej potrzebował wsparcia rezerw. A co najgorsze, czego rotmistrz Dunin-Wąsowicz nie spodziewał się nawet w najczarniejszym koszmarze zbombardowała go własna, bardzo celna artyleria...Według wiadomości "krążących" po szarży, kpt.  Vagasz skierował szarżę zagłębieniem terenowym obchodzącym od północy wzgórza Rokitny i wychodzącym na flankę rosyjskich pozycji (Czy byłaby to jeszcze szarża?Czy może "tylko" długie 4-5 kilometrowe obejście z flanki pod masakrującym ogniem wroga, strzelającego do odsłoniętych na długim dystansie polskich ułanów jak do kaczek? A jeśli szarża, to skierowana na co? Na lasek? ), rtm. Wąsowicz jakoby przeciwstawiał się, uważając to za niekorzystne z powodu widoczności całej tej drogi ze stanowisk nieprzyjaciela. Wówczas szef sztabu miał uczynić cierpką uwagę. Na co krewki i ambitny dowódca dywizjonu wskoczył na konia, porwał za sobą szwadrony i rzucił się najkrótszą drogą na wroga, atakując okopy z frontu. Czy te "krążące wiadomości" nie były tylko próbą usprawiedliwiania się dowództwa by zatuszować  sprawę opóźnień w rozkazach i w konsekwencji skierowania ognia artylerii na swoją szarżującą kawalerię? Czy tłumaczenie się artylerii, że wzięła polskich ułanów za rosyjskich kozaków jest w tym świetle wiarygodne? Czy cała ta kaskada błędów była dziełem przypadku, nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, czy ściśle zaplanowanym działaniem?  Odpowiedzi na te pytania  oraz dlaczego tak się stało powinniśmy poszukać w Wiedniu, a może w Londynie...

  Jaki los po szarży, z której cudem uszedł z życiem przygnieciony przez własnego konia spotkał Bolesława Dunin-Wąsowicza? Ranny zostaje przewieziony do szpitala w Wiedniu, po czym jako rekonwalescent trafia do sanatorium ufundowanego przez Lanckorońskich w OberSanktVeit. W uznaniu zasług i gorliwości został mianowany przez Główną Komendę Legionów chorążym 1-go pułku ułanów. Po powrocie na front przez 3 lata pełnił obowiązki adiutanta majora Juliusza Ostoja-Zagórskiego dowódcy 2-go, a dalej 1-go pułku ułanów (brat generała Włodzimierza Ostoja-Zagórskiego). W 1918 roku ożenił się i w stopniu porucznika przeniósł się do 9-go pułku piechoty, z którym walczy pod Rawą Ruską i Stanisławowem. Wysłany do stron rodzinnych dowodząc kompanią, posiłkowaną oddziałem żandarmerii odpiera zaciekłe ataki przeważających sił ukraińskich pod Litiatynem prące na Brzeżany, lecz pod ich naporem musiał się cofnąć. Dnia 18 czerwca 1919 roku Ukraińcy rozpoczęli atak na górę Łysonię nad Brzeżanami, skąd raz odparci, ponowili atak dzień później pod komendą sotnyka Hawryluka, w którego oddziale służyło wielu brzeżańskich uczniów-Rusinów. Łysonię tym razem obsadził ze swoją kompanią i przez cały dzień bronił porucznik Bolesław Dunin-Wąsowicz. Naoczni świadkowie opowiadali jak bez osłony i jawnym lekcewarzeniem życia uwijał się po okopie zagrzewając innych do wytrwania. Proszony by się oszczędzał odpowiedział:"wszystko jedno i tak jedna kulka dziś dla mnie przeznaczona".... i go nie minęła... Zginął przed wieczorem na posterunku, bohaterską śmiercią -ugodzony kulą w głowę. Polacy zaczęli się w pośpiechu cofać zostawiając na miejscu ciało zabitego porucznika. Po odparciu wojsk ukraińskich młoda żona usiłowała odnaleźć ciało. Pomimo mozolnych poszukiwań ciała poległego porucznika nigdy nie odnaleziono. Został na górze, u której stóp ongiś w domu ojca swego, majora szambelana Wąsowicza na Adamówce stała jego kołyska. Góra Łysonia i Zwierzyniec nad Brzeżanami stały się ogromnym cmentarzyskiem dla 30.000 żołnierzy poległych w czasie I Wojny Światowej, a wśród nich leży spowity snem wieczystym porucznik Wojsk Polskich Bolesław Dunin-Wąsowicz, uczestnik bohaterskiej szarży pod Rokitną, poległy w obronie swego rodzinnego miasta.

 

                               Wieczna cześć i pamięć Tym co oddali życie za naszą ojczyznę Polskę i Tym co:

                                                        "Padli na polach Rokitny.

                                                                    Ku największej Polski chwale!"

 *  Opracowanie to dedykuję wszystkim obrońcom Polski i licznym Duninom, którzy przez wieki nie szczędzili swojego życia i krwi dla Jej dobra. Poświęcam je także ś.p. Pawłowi Kosinie, wspaniałemu człowiekowi i niezapomnianemu Nestorowi naszego Rodu, bez którego zapału i pracy tekst ten by nie powstał.

        Królewski gród Jajce (BiH)

              Styczeń 2017

                   Marek A. Dunin-Wąsowicz

 

 

STOWARZYSZENIE RODU DUNINÓW

Konto Stowarzyszenia:

65 1140 2004 0000 3002 3679 0161


Strona założona 25 kwietnia 2020 roku

      Stowarzyszenie Rodu Duninów 

Kopiowanie bądź wykorzystywanie, w części lub w całości materiałów zamieszczonych na niniejszych stronach, bez zgody właściciela Witryny - zabronione

Strona zrobiona w kreatorze stron internetowych WebWave